19.07.2018, 17:49
#dawajDAWAJ

#dD 5: Zobaczyć to, czego nie widzą inni

  • Magda Pluszewska
  • Tekst

Magda Pluszewska

  • Anna Benicewicz -Miazga
  • Foto

Anna Benicewicz-Miazga

  • Tomasz Fąfara
  • Foto

Tomasz Fąfara

ZAWODNIK NUMERU: KRZYSZTOF LIJEWSKI

„Jeśli zawodnik nie nauczy się sprytu, to będzie przewidywalny. Przewidywalność w sporcie nigdy nie była i nie będzie na czasie. Oprócz wyszkolenia technicznego, spryt jest bardzo istotnym elementem naszego rzemiosła” – mówi z przekonaniem. Krzysztof Lijewski to w piłce ręcznej sztandarowa personifikacja sprytu. Słynie z doskonałego przeglądu pola, wyczucia gry i nierzadko zachwyca szerokim arsenałem firmowych zagrywek. Jego popisowym numerem w obronie jest przechwyt, a w ataku tzw. no-look pass, czyli podanie piłki do zawodnika bez patrzenia w jego kierunku. Kluczem do wszystkiego zdaje się być zauważanie tego, czego jeszcze nie widzą inni, niczym Nicolas Cage z filmu „Next”. Jak Lijek się tego nauczył?

  • Jak nauczyć się sprytu?
  • Czy realizując założenia taktyczne można pozwolić sobie na improwizację?
  • Jak zrobić przechwyt?
  • Kiedy można wykonać podanie za plecami?
  • Jaki wpływ na styl gry Lijka miała koszykówka?

BOKIEM DO PRZECIWNIKA

„Spryt to dla mnie inteligencja, to wykorzystywanie słabszych punktów przeciwnika. Wydaje mi się, że wszyscy moi koledzy, którzy grają na najwyższym światowym poziomie, posiadają tę cechę” – Krzysztof na chwilę zamyśla się, po czym kontynuuje – „Muszę przyznać, że tego sprytu uczył nas Talant. Wcześniej nie wszyscy byliśmy cyganami na boisku. Byliśmy prości, a Talant nam pokazał, że sukces można osiągnąć nie tylko siłą, ale i poprzez spryt.”

Jak to? To sprytu można się nauczyć, będąc już dojrzałym, ukształtowanym zawodnikiem? Tego w ogóle można się nauczyć?! „Na pewno tak. Nie rodzisz się z nim, można go wyćwiczyć poprzez analizę przeciwnika i samego siebie. Chodzi o to, by nauczyć się antycypowania ruchów rywala” – odpowiada Lijek, a w rozmowie po raz kolejny pada imię szkoleniowca kieleckiej drużyny – „Talant nauczył nas na przykładinnej postawy w obronie, wiele rzeczy tłumacząc tak prostym językiem, jakby wyjaśniał to małemu dziecku, które ma iść do piaskownicy. Mówi na przykład: jak przesuniesz się dwa kroki do przodu, a tu dasz rękę wyżej” – Krzysiek rozkłada ręce, jakby chciał objąć cały tlen zgromadzony w hali – „To pole twojego zasięgu jest większe. Na każdym treningu Talant powtarza nam, by nie stać frontem do przeciwnika, tylko bardziej bokiem, by kryć lewą i prawą stronę, a do tego mieć ewentualność ruchu do tyłu.”

KONTROLOWANA IMPROWIZACJA

W hiszpańskiej szkole, której odżywczy powiew wprowadził do zespołu trener Dujszebajew, jest stosunkowo sporo miejsca na kombinowanie, myślenie, sportowe oszukiwanie przeciwnika. Dużo więcej niż w niemieckiej czy skandynawskiej piłce ręcznej. „Bundesliga to twarda, żelazna obrona, na pograniczu brutalności, bardzo kontaktowa” – tłumaczy Lijek – „Skandynawowie grają bardziej technicznie, każdy zawodnik ma technikę indywidualną na najwyższym poziomie, jeśli chodzi nawet o najprostsze rzeczy, np. podanie w pełnym biegu czy wykończenie rzutów z podłoża. W szkole hiszpańskiej, na własnej skórze przekonaliśmy się, że można nie tylko walić głową w mur, ale i trochę pomyśleć.”

Trochę? A może więcej? Ile w ogóle jest w piłce ręcznej miejsca na samodzielne myślenie podczas realizowania taktyki narzuconej przez trenera? „To zależy od poziomu, na jakim występuje drużyna. Grając w juniorach, oldbojach, drużynach trzecio-, czwartoligowych, człowiek bardziej bawi się piłką, a na najwyższym poziomie improwizacji jest  coraz mniej i jest ona kontrolowana przez szkoleniowca. W naszym przypadku jest tak, że ma ustalone schematy poruszania się w ataku, ale zawsze trener pozostawia nam możliwość podejmowania własnych decyzji” – mówi Krzysztof.

PRZEPIS NA WYGRANY MECZ

Oczywiście, największe pole do popuszczenia wodzy swojego boiskowego intelektu mają rozgrywający, szczególnie środkowi. „Nie umniejszając roli innych graczy, w mojej opinii, rozgrywający to najważniejsi zawodnicy, oprócz bramkarza” – wyjaśnia Lijek – „To ludzie, którzy najczęściej mają piłkę, nadają tempo grze, decydują, jak potoczy się akcja. A środkowy jest dyrygentem, szefem orkiestry. Żeby wygrać mecz, potrzeba bardzo dobrego bramkarza, świetnych obrońców, szybkich skrzydłowych, potężnego kołowego i właśnie myślących rozgrywających.”

Ale to też nie jest tak, że skrzydłowemu spryt i myślenie się nie przydadzą. Faktycznie, swobody podejmowania decyzji ma on najmniej, bo zwykle jest zawodnikiem wykańczającym akcję i wtedy po prostu łapie piłkę, robi trzy kroki i oddaje rzut. Niemniej, czasem może na przykład wbiec na koło, zrobić podsłonę czy wypruć do kontry. Choć zazwyczaj i tak to rozgrywający narzuca mu zachowanie w danej sytuacji.

TAJEMNE ZNAKI ROZGRYWAJĄCYCH

Krzysztof Lijewski to w piłce ręcznej sztandarowa personifikacja sprytu. Zawodnik słynie z doskonałego  przeglądu pola, boiskowej inteligencji, wyczucia gry i nierzadko zachwyca szerokim arsenałem firmowych zagrywek. Jego popisowym numerem w obronie jest przechwyt, w ataku zaś tzw. no-look pass, czyli podanie piłki do zawodnika bez patrzenia w jego kierunku. Kluczem do wszystkiego zdaje się być zauważanie tego, czego jeszcze nie widzą inni – takie jakby boiskowe wcielenie Nicolaga Cage’a z filmu „Next”. Jak Lijek uczył się tego wszystkiego?

„Na początku nie było łatwo. Najpierw w telewizji podglądałem najlepszych zawodników, potem próbowałem tego na treningach. Nie ukrywam, dużo też nauczyłem się od brata, trenując wspólnie w HSV i w reprezentacji. Ale to nie jest tak, ze przyjdzie sobie Kowalski, potrenuje dwa lata i będzie robił piękne no-look passy za plecami, a w obronie będzie dokładnie wiedział, kiedy kto jak się zachowa. To są godziny treningów, analiz i rozmów z kolegami.” – podkreśla Krzysztof. „Gdy jestem w obronie, zawsze staram się patrzeć na środkowego drużyny przeciwnej. Nie wtedy, gdy akcja już nabiera tempa, tylko gdy zawodnicy startują od linii środkowej. Patrzę wtedy, co środkowy mówi i co pokazuje. Wiadomo, nie jestem Houdinim i to nie jest tak, że jak się walnie w podeszwę, to ja już wiem, o co chodzi” – śmieje się zawodnik – „Niemniej, tego typu znaki to dla mnie informacja, że coś jest planowane”. Sam też ma takie utarte sygnały z kolegami z drużyny, ale z oczywistych względów nie można ich wyjawić. „Trzeba by przez cały mecz filmować tylkojednego gracza, by zorientować się, jakie to są tricki” - przyznaje, a przez jego twarz przemyka cień zawadiackiego uśmiechu.

PARKING DLA DUŻEGO FIATA

Przejdźmy do konkretów. Jak wykonać przechwyt? Czy ta sztuka jest możliwa tylko wtedy, gdy przeciwnik solidnie się zagapi? „Są różne sytuacje na boisku, ale przede wszystkim nie możesz czekać metr przed przeciwnikiem, bo wiadomo, że piłka wtedy w twoją stronę nie poleci. Trzeba go oszukać, pokazać, że ja sobie ot, tak stoję, choć tak naprawdę wiem, że on zaraz obok tę piłkę poda” – tłumaczy Lijek – „Talant nam mówi: na dziesięć podań, które lecą przed twoim nosem, osiem odpuść, a weź dwa. Nie raz minęliśmy się z piłką, a przeciwnik wykorzystał lukę. Nie o to chodzi, by w meczu bawić się, kto zrobi więcej przechwytów, tylko o trzeźwość umysłu i wykonanie kroku w przód w odpowiednim momencie”.

Zawodnik podkreśla, że sztuka obronna mocno ewoluowała wraz z rozwojem dyscypliny. „Kiedyś z kołowym stało się tak: Tu już mu nie podasz, tutaj ja go trzymam, więc podaj sobie tam” – Krzysiek z powodzeniem udaje ton droczącego się dziecka, symulując kurczowe trzymanie przed sobą potężnego chłopa – „A teraz to ja sobie stoję pomiędzy kołowym i obrotowym wiedząc, że jak przeciwnik do któregoś poda, to zdążę zareagować w obie strony” – rozluźnia się, przyjmując pozę wyluzowanego hipisa. Za chwilę rozkłada ręce tak szeroko, iż wydaje się, że można by między jego dłońmi zaparkować Dużego Fiata – „Zobacz, w naszej drużynie jest dużo dwumetrowych zawodników o takim zasięgu ramion. Pokrywamy bardzo dużą zonę, więc to ustawienie ma sens”.

ZADANIE DLA KAMELEONA

Z obrony przechodzimy do ataku i słynnych no-look passów. Lijek zaznacza, że można je wykonać w ściśle określonych sytuacjach. „Tylko wtedy, gdy widzę, że skrzydłowy drużyny przeciwnej jest bardzo blisko mnie, by nie miał czasu na podbiegnięcie do mojego skrzydłowego, kiedy pozbędę się piłki” – tłumaczy– „Gdy widzę kątem oka, że on dosuwa do swojego obrońcy, czyli lewego rozgrywającego drużyny przeciwnej, by uniemożliwić mi wejście w strefę między „jedynkę” a „dwójkę”, to podaję za plecami na skrzydło, gdzie wówczas robi się miejsce”. Proste, nie? Wystarczy tylko mieć zeza rozbieżnego albo być kameleonem, któremu oczy poruszają się niezależnie w różnych kierunkach, żeby jednocześnie widzieć lecącą z lewej strony piłkę i ruch obrońcy w prawym rogu boiska. Banał. Zaznaczmy, że żadnego z powyższych u Lijka nie stwierdzono.

BE LIKE MIKE

Jak w wielu rozmowach z Krzysztofem Lijewskim, w tej także musiał przewinąć się temat koszykówki. Rozgrywający przyznaje, że zamiłowanie do tej dyscypliny odcisnęło piętno na obecnym stylu jego gry. „Ja w koszykówkę bawiłem się będąc dzieciakiem i nawet dobrze mi szło. Dużo w genach odziedziczyłem od mamy, która była koszykarką. Pewnie coś tam w głowie musiało zostać z treningów, na których ją oglądałem. W późniejszych czasach, jak już troszkę podrosłem, chodziłem sobie między treningami piłki ręcznej na treningi kosza. To były lata 90., boom na NBA, która otworzyła się na świat. Po nocach oglądało się Michaela Jordana i każdy chciał być jak Mike.” – wspomina Lijek. „Ja, po obejrzeniu meczu, nie chciałem iść do łóżka, tylko na boisko. Ćwiczyć tricki, które sobie nagrywałem i analizowałem. Ale jak sobie przypomnę, ile razy tą piłką, trafiłem kolegów w głowę, dopóki się nie zorientowali, że tak ją mogę podać..” – śmieje się, a po chwili kiwa głową z uznaniem – „Ale wiesz co, koszykówka dużo mi dała. Lubię wybijać piłki przeciwnikom, także w koźle, to nawyk typowo z tej dyscypliny, tak samo jak właśnie no-look passy.”

Tekst pochodzi z piątego numeru informatora meczowego #dawajDAWAJ, przygotowanego na mecz z SG Flensburg-Handewitt (08.10.2017r.).