10.11.2018, 16:38
Mecz

Różnica klas! Piękne zwycięstwo w Brześciu!

  • Magda Pluszewska
  • Tekst

Magda Pluszewska

  • Grzegorz Trzpil
  • Foto

Grzegorz Trzpil

W meczu 7. kolejki VELUX EHF Champions League wygraliśmy z Mieszkowem Brześć 35:26. O ile pierwsza połowa była jeszcze dość wyrównana, o tyle w drugiej kielczanie odjechali rywalom w sposób charakterystyczny dla polskich rozgrywek i zwyciężyli w Brześciu różnicą dziewięciu bramek. W spotkaniu zabrakło Uladzislaua Kulesha, Bartłomieja Bisa, Michała Jureckiego i Krzysztofa Lijewskiego, a w dodatku szybko boisko opuścił Luka Cindrić i kielczanie musieli radzić sobie z solidnym deficytem rozgrywających. W tych wyjątkowo trudnych okolicznościach nasz zespół pokazał klasę i wywalczył bardzo ważne dwa punkty.

HC Meshkov Brest – PGE VIVE Kielce 26:35 (13:15)

HC Meshkov Brest: Pesić, Matskevich – Kulak 4, Shkurinskiy 2, Yurynok, Ivić 2, Shumak, Baranau 2, Horak 2, Razgor, Obranović 1, Selvasiuk 4, Djukić 3, Djordić 3, Kuran 2, Shylovich 1

PGE VIVE Kielce: Cupara, Ivić – A. Dujshebaev 7, Aginagalde 2, Jachlewski 1, Janc 8, Jurkiewicz 4, Moryto 3, Mamić, Cindrić 1, Fernandez 3, D. Dujshebaev 2, Karalok 4

Pierwsza siódemka: Cupara – Jachlewski, Jurkiewicz, Cindrić, Karalok, Dujshebaev, Janc

W swoim stylu, tj. narzucając szybkie tempo gry i agresywnie pracując w obronie, rozpoczęli to starcie kielczanie. Wychodziło to całkiem nieźle, bo po dziesięciu minutach prowadziliśmy 6:3. Z jednej i z drugiej strony widać było dość duże emocje, które czasem brały górę nad rozsądkiem, prowadząc do niezbyt mądrych zagrań. W jednej z akcji Pavel Horak brutalnie powstrzymywał Arcioma Karaloka podczas jego charakterystycznego piruetu. Czeski rozgrywający otrzymał za to zagranie dwie minuty odpoczynku na ławce, a rzut karny wywalczony przez Karaloka wykorzystał Arkadiusz Moryto, pokonując Ivana Matskevicha, który tymczasem zastąpił między słupkami Brześcia Ivana Pesicia.

Pavel Horak jeszcze raz w tej części gry zwrócił na siebie uwagę, tym razem w pozytywny sposób, zdobywając dwie bramki z rzędu dla swojej ekipy i rozpoczynając serię w sumie czterech trafień Mieszkowa, które dały gospodarzom pierwsze w tym meczu prowadzenie 9:8. Coś popsuło się w grze kielczan, bo w ciągu czterech minut stracili cztery bramki z rzędu. Chwilę później jednak podopieczni Talanta Dujshebaeva otrząsnęli się. Bramkę z prawego rozegrania zdobył Blaz Janc, a kolejny rzut karny wywalczył tym razem Julen Aginagalde po pięknym podaniu od Alexa Dujshebaeva. Ponownie bezbłędny był Arek Moryto i wyszliśmy na prowadzenie 10:9.

moryto brześć

Zawodnikom białoruskiej ekipy zbyt łatwo szło zdobywanie bramek z drugiej linii. Nasi zawodnicy mieli prawo być zmęczeni, bo w obliczu braków kadrowych na pozycjach bocznych rozgrywających, kielczanie nie mieli wielu okazji do odpoczynku. Nie pierwszy już raz w różnych obszarach boiska musieli radzić sobie bracia Dujshebaev i Blaz Janc, przesuwając się z jednej pozycji na drugą. Końcówka pierwszej partii była wyrównana, ale dopiero ostatnia minuta dostarczyła kibicom ogromnych emocji i prawdziwego handballowego popisu. W ciągu zaledwie sześćdziesięciu sekund kielczanie zdobyli trzy bramki z rzędu (Alex Dujshebaev z rozegrania w ataku pozycyjnym, a Arek Moryto i Angel Fernandez w kontratakach).

Do szatni mogliśmy schodzić prowadząc 15:12, ale gdy wydawało się, że gospodarze nie zdążą już przeprowadzić kolejnej akcji, w magiczny sposób pod polem bramkowym Vladimira Cupary znalazł się Darko Djukić i tuż przed gwizdkiem zmniejszył stratę Brześcia do PGE VIVE do 13:15.

Tuż po wznowieniu gry, na dwie minuty kary wypadł z boiska Arciom Karalok. Kielczanie jednak bardzo dobrze przetrwali ten czas, a po powrocie Białorusina wystrzelili jak z procy! Świetny okres gry odnotowali Vladimir Cupara i Mariusz Jurkiewicz. Serb m.in. popisał się podwójną interwencją, atakowany w jednej akcji przez dwóch skrzydłowych, a Kaczka w krótkim odstępie czasu zdobył dwie bramki i bardzo przytomnie pracował w obronie, rozprowadzając szybkie kontry. Nie zdążyło upłynąć dziesięć minut, a kielczanie prowadzili 22:18.

cupara

Manolo Cadenas zmuszony był wziąć czas, ale że nic to nie pomogło, zaledwie dwie minuty później po raz kolejny poprosił o przerwę. Kilka błyskawicznych kontr po błędach gospodarzy i wynik wynosił 25:19. Mistrzowie Białorusi próbowali wywierać presję na kielczanach agresywną obroną, ale agresja z defensywy chyba za bardzo udzielała się samum zawodnikom, bo zupełnie stracili głowy, a żółto-biało-niebiescy bez skrupułów to wykorzystywali. Alex Dujshebaev zdobył bramkę puszczając piłkę z biodra między nogami obrońców tuż przy parkiecie, Mateusz Jachlewski pokonał Matskevicha rzutem ze skrzydła, mając do rozbiegu niemal pół boiska „wyczyszczonego” z obrony, a Filip Ivić wszedł między słupki na rzut karny Maksima Baranowa i… obronił go. Prowadziliśmy 29:20, a do końca pozostało nieco ponad dziesięć minut.

Ten mecz nie mógł się już źle skończyć, co najwyżej Białorusini mogli próbować niwelować rozmiary porażki. Za bardzo im to jednak nie wyszło, ale cóż się dziwić, skoro naszym zawodnikom wychodziło niemal wszystko. Na środku rozegrania, jak przed przerwą na zgrupowania kadr, rządził Alex Dujshebaev, a po jego prawej stronie świetnie spisywał się Blaz Janc, który po raz kolejny udowodnił, że jest nie tylko fantastycznym skrzydłowym ale i rozgrywającym. Gospodarze momentami próbowali bardzo wysoko wyłączać z ataku naszych rozgrywających, jakby myśleli, że może sędziowie po koszykarsku mogliby odgwizdać kielczanom błąd połowy. Jako że takiego błędu w piłce ręcznej nie ma, a naszej ekipie i ta za bardzo to nie utrudniało realizacji kolejnych celów, to ostatecznie i tak wysoko wygraliśmy w Brześciu 35:26.