16.02.2019, 19:33
Mecz

Co za mecz, co za emocje! Zabrakło tak niewiele!

  • Magda Pluszewska
  • Tekst

pluszewska 2

  • Patryk Ptak
  • Foto

Patryk_Ptak

Wielkie emocje wróciły do Hali Legionów! W meczu 12. serii Velux EHF Champions League stoczyliśmy niesamowity bój z aktualnymi mistrzami Europy, Montpellier HB. Kielczanie w toku spotkania przegrywali już pięcioma trafieniami, ale we wspaniały sposób, za jednym zamachem odrobili całą stratę, doprowadzając gardła kibiców do wrzenia! Niestety, w końcówce wojnę nerwów wygrali goście, z którymi minimalnie przegraliśmy 27:28. W spotkaniu zabrakło Alexa Dujshebaeva, Daniela Dujshebaeva i Luki Cindricia.

PGE VIVE Kielce – Montpellier HB 27:28 (11:14)

PGE VIVE Kielce: Cupara, Ivić – Fernandez 4, Jurecki 3, Kulesh 1, Mamić, Jachlewski 3, Jurkiewicz, Lijewski 4, Janc 3, Moryto 3, Karalok 2, Aginagalde 4

Montpellier HB: Gerard, Portner – Grebille 6, Guigou 1, Truchanovicius 3, Bonnefond, Simonet 3, Richardson 6, Faustin 2, Porte 4, Kavticnik 1, Causse, Afgour, Pettersson 2

Pierwsza siódemka: Cupara – Janc, Lijewski, Karalok, Jurecki, Jachlewski, Fernandez

Oj, stęskniła się Hala Legionów za rozgrywkami Ligi Mistrzów! Hałas, jaki robili kibice od pierwszych sekund spotkania, roznosił ściany obiektu. Kibice okrzykami komentowali każdy ruch zawodników, każde podanie i każde starcie się rywali na boisku. Świetnie w naszej bramce rozpoczął Vladimir Cupara, który po każdej udanej interwencji zachęcał publiczność do jeszcze głośniejszego dopingu. Z przodu powody do radości dawał kielczanom Krzysztof Lijewski, który swoim sprytem zdołał zdobyć dwie pierwsze bramki dla PGE VIVE.

Gra toczyła się w bardzo szybkim tempie, zawodnicy biegali od bramki do bramki i w poprzek boiska, krzyżując się i nabiegając bez piłki, jakby jednocześnie do meczu Ligi Mistrzów prowadzili rozgrywkę w gigantyczne kółko i krzyżyk, wydeptując stopami kolejne znaki na parkiecie. Po dziesięciu minutach rezultat wynosił 6:6, a gra nieco zmieniała charakter z błyskawicznej na coraz bardziej zaciętą, pełną walki na szóstym metrze po obu stronach boiska. W jednej z akcji z impetem runął powalony na ziemię Michał Jurecki. Zwykły śmiertelnik przez kolejnych kilka minut zwijałby się z bólu, ale Dzidziuś błyskawicznie powstał, dalej stawiając czoła agresywnej obronie przeciwników. Po chwili Francuzi w klincz złapali Arcioma Karaloka, ale ten również niewiele sobie z tego zrobił i wywalczył dla zespołu rzut wolny.

Drużyny szły łeb w łeb, aż wreszcie, w dwudziestej piątej minucie, Melvyn Richardson wykorzystanym rzutem karnym wyprowadził Montpellier na dwubramkową przewagę, 11:9. Kielczanom coraz trudniej było przedostać się przez ciasną obronę rywali i gdyby nie fantastyczny między słupkami Vladimir Cupara, spotkanie mogłoby powoli zaczynać wymykać się naszym zawodnikom spod kontroli. Za chwilę jednak kolejne trafienie dla żółto-biało-niebieskich zdobył Julen Aginagalde, a trener gości, Patrice Canayer, poprosił o czas.

Do końca pierwszej połowy pozostawało pięć minut. Gracze obu zespołów mieli problem z celnością trafiając w słupki i poprzeczki, ale nawet nie bardzo wiadomo kiedy i w jaki sposób, Francuzi w ostatnich momentach tej części gry, za sprawą Melvyna Richardsona, Fredrica Petterssona i Jonasa Truchanoviciusa zdołali odjechać kielczanom na trzy bramki przewagi, schodząc do szatni przy stanie 14:11 na swoją korzyść.

Bardzo źle rozpoczęła się druga połowa meczu. Po trzech minutach nasza strata do Montpellier wynosiła już pięć trafień (12:17). Rywale każdy nasz błąd karali kontrami, psując wysoką, ponad trzydziestoprocentową skuteczność obron Vladimira Cupary z pierwszej partii. Z tego krótkiego letargu zółto-biało-niebieskich wybudził Arciom Karalok, zdobywając trzynastą bramkę dla PGE VIVE.

Chwilę później goście stracili Diego Simoneta, który z grymasem bólu zszedł z boiska i zniknął w szatni. Po minucie powrócił do zespołu, ale pozostałą część meczu przesiedział już z boku, z opatrunkiem na nodze. Jak później poinformował trener Patrice Canayer, Argentyńczyk prawdopodobnie na długo pożegna się z grą. Tymczasem na parkiecie toczył się istny bój o każde kolejne trafienie. Mozolnie, bo mozolnie, ale odrabialiśmy straty. Po dwóch bramkach Krzysztofa Lijewskiego i rzucie karnym Arka Moryty, zbliżyliśmy się do Montpellier na 17:20. Vlad Cupara dwoił się i troił, interweniując w sytuacjach jeden na jeden, ale koledzy z boiska zdecydowanie zbyt często kazali mu się wykazywać między słupkami, popełniając łatwe błędy w ataku. Widać było brak podstawowych rozgrywających, którzy mogliby podyrygować zespołem ze środka boiska.

Na szczęście ani przez chwilę nie traciliśmy ducha! Na ławce kielczan wrzało, a zawodnicy, którzy akurat nie przebywali na boisku z całych sił dopingowali swoich kolegów, ciągnąc za sobą kibiców. W Hali Legionów nie było słychać własnych myśli! Z wielkim trudem, gol za golem, udało nam się odrobić pięć bramek z rzędu, doprowadzając do remisu 23:23! Patrice Canayer poprosił o czas, a do końca meczu pozostało sześć minut!

Emocje sięgały zenitu, rozpoczęła się nerwowa przepychanka. Niestety po dwóch szybkich akcjach Montpellier, byliśmy dwie bramki z tyłu i znów musieliśmy gonić wynik. Dogoniliśmy, ale tylko do połowy. Do końca spotkania pozostało kilkadziesiąt sekund, rywale mieli piłkę, ale znów na wyżynach swoich umiejętności stanął Vladimir Cupara, który obronił potężny rzut Jonasa Truchanoviciusa. Mieliśmy siedem sekund na wyszarpanie remisu!

Trener Talant Dujshebaev poprosił o czas, w Hali Legionów było słychać jeden wielki wrzask! Niestety, planowana akcja nie wyszła tak, jak powinna. Straciliśmy piłkę i ostatecznie, po ogromnych emocjach i wielkiej walce, ulegliśmy aktualnym mistrzom Europy 27:28. Kolejne starcie w Lidze Mistrzów już w środę, 20 lutego, gdy w Mannheim zmierzymy się z Rhein-Neckar Loewen.