19.10.2019, 18:43
Mecz

Było gorąco! Pierwsze wyjazdowe zwycięstwo!

  • Magda Pluszewska
  • Tekst

  • Tomasz Fąfara
  • Foto

Tomasz Fąfara

Mamy pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w Lidze Mistrzów! W ramach 5. kolejki fazy grupowej drużyna PGE VIVE Kielce pokonała dziś HC Meshkov Brest 31:27! Mistrzowie Polski przez większość spotkania bezpiecznie prowadzili kilkoma bramkami, a w trudnym momencie, gdy rywale pod koniec spotkania zbliżyli się na tylko jedno trafienie, zachowali zimną krew i we wspaniałym stylu pokonali białoruską ekipę. Na parkiecie zabrakło Igora Karacicia, Mateusza Jachlewskiego, Daniela Dujshebaeva, Branko Vujovicia i Tomasza Gębali. W zespole gospodarzy nie wystąpił Marko Panić.

HC Meshkov Brest – PGE VIVE Kielce 27:31 (9:15)

HC Meshkov Brest: Pesić, Matskevich 1 – Kankaras, Kulak 1, Shkurinskiy 2, Andrejew, Yurynok 1, Obradović, Accambray 6, Shumak, Baranau, Razgor 4, Selvasiuk 1, Djukić 4, Vailupau 4, Malus

PGE VIVE Kielce: Wolff, Kornecki – A. Dujshebaev 4, Pehlivan 2, Aginagalde 4, Janc 3, Lijewski, Jurkiewicz 1, Kulesh 7, Moryto 4, Fernandez 5, Karalok, Guillo

Pierwsza siódemka: Wolff – Janc, A. Dujshebaev, Jurkiewicz, Kulesh, Karalok, Fernanez

 

Drużyna PGE VIVE Kielce do meczu w Brześciu przystąpiła w zaledwie trzynastoosobowym składzie. Ze względu na brak Igora Karacicia, którego z gry wyeliminował uraz klatki piersiowej, na środku rozegrania rozpoczął Mariusz Jurkiewicz. Rozgrywający wreszcie mógł przenieść się na swoją nominalną pozycję po tym jak ostatnio często mogliśmy oglądać go na lewym skrzydle.

Początkowe minuty spotkania układały się bardzo dobrze. Trafialiśmy z koła, ze skrzydła, z dziewiątego i z siódmego metra. Na pierwszy rzut karny czekaliśmy niecałe trzy minuty i zanosiło się na to, że odwrócą się pechowe statystyki tego elementu. Arkadiusz Moryto pewnie pokonał bramkarza Brześcia. Swoje próby w „siódemkach” mieli także gospodarze. Najpierw były skrzydłowy PGE VIVE Darko Djukić posłał piłkę ponad poprzeczką, a potem Mikita Vailupau trafił w nogę Andreasa Wolffa. Andi bardzo dobrze wprowadził się mecz. Poza rzutami karnymi obronił także kilka rzutów z akcji rywali i w trzynastej minucie prowadziliśmy 7:2.

Kilka minut później na lewym rozegraniu Vlada Kulesha zastąpił Doruk Pehlivan, Alex Dujshebaev i Blaz Janc przesunęli się o jedno miejsce w lewo, robiąc miejsce na prawym skrzydle Arkowi Moryto. Tymczasem Meshkov Brest zbliżył się do Kielc na dwie bramki – po trafieniu z kontry Darko Djukicia prowadziliśmy tylko 9:7. Gra stała się nerwowa – oba zespoły popełniały błędy, gubiąc piłkę lub wyrzucając ją na out przy niedokładnych podaniach. Szybko na parkiet powrócił Uldzislau Kulesh, który miał tylko trochę odpocząć (Doruk Pehlivan dał mu całkiem niezłą zmianę, zaliczając najpierw asystę przy rzucie ze skrzydła Angela Fernandeza, a potem przytomnie wykradając piłkę rywalom w obronie). Vlad do razu zdobył bramkę, tuż po nim kolejną dodał Angel rzutem do pustej bramki i kielczanie powrócili do wysokiej przewagi, 13:7.

Do zakończenia pierwszej połowy zostały dwie i pół minuty. W tym czasie Andi Wolff obronił trzeci rzut karny, a po udanej interwencji odtańczył piruet euforii, zachęcając drużynę do mobilizacji w ostatnich sekundach tej części gry. Na parkiet powrócił Doruk Pehlivan i to właśnie on tuż przed przerwą przedarł się przez środek białoruskiej defensywy i rzutem z szóstego metra ustalił wynik pierwszego etapu pojedynku na 15:9.

Początek drugiej połowy to przede wszystkim czas Williama Accambraya, który szybko zdobył dla swojej ekipy cztery bramki. Po stronie kielczan ciężar kolejnych trafień rozkładał się na cały zespół, ale najaktywniejsi byli Vlad Kulesh, Blaz Janc i Angel Fernandez. Bardzo ciekawą akcję przeprowadził indywidualnie Doruk Pehlivan, który niczym rasowy koszykarz zebrał piłkę lobującą wysoko i daleko po odbiciu się od poprzeczki Andreasa Wolffa, a następnie pokonał bramkarza rywali w kontrze, dając kielczanom prowadzenie 21:16.

Gospodarze rozkręcili się w porównaniu do pierwszej połowy meczu, stanowiąc zdecydowanie większe zagrożenie dla kielczan, w większości czasu utrzymując teraz mniej więcej trzybramkową stratę. Gdy po pierwszym skutecznym rzucie karnym (czwarty w ogóle) udało im się ją zmniejszyć do dwóch goli (25:23), zaczęło się robić niebezpiecznie, szczególnie, że do końca spotkania zostało już tylko osiem minut. Coś zepsuło się w ataku naszego zespołu, ciężko dochodziło nam się do pozycji rzutowych, a Brześć szalał w kontrze. Po tym, jak jedną z nich wykorzystał Arciom Selvasiuk, z prowadzenia żółto-biało-niebieskich pozostało tylko jedno trafienie, 26:25.

Kielczanie nie poddawali się. W defensywie pracowali jak mrówki i mozolnie budowali akcje w ataku. Alex Dujshebaev dwoił się i troił, brakowało trochę wsparcia od kolegów, ale wreszcie, na trzy minuty przed końcem meczu obudził się Vlad Kulesh, który posłał między słupki Ivana Matskevicha potężną petardę. 28:26 na tablicy wyników i dwie i pół minuty do końca. Brześć pogubił się w ataku, a trener Talant Dujshebaev poprosił o czas. Teraz albo nigdy. Trzeba zdobyć bramkę. A w zasadzie dlaczego nie od razu dwie? Tak! Vlad Kulesh ściągnął na siebie obrońców, odegrał piłkę do Julena Aginagalde, który zdobył pierwszą z nich. Brześć znów stracił piłkę, a Blaz Janc błyskawicznie oddał kolejny rzut. 30:26, cztery bramki przewagi i półtorej minuty do końca. Tutaj już nic nie mogło się wydarzyć. I choć gospodarze raz jeszcze pokonali w tym czasie Andreasa Wolffa, to najważniejsze, że to my wygraliśmy, 31:27, zdobywając tak ważne dwa punkty i przełamując ostatnią złą passę! Mamy pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w Lidze Mistrzów! Teraz w dobrych humorach można rozjechać się na zgrupowania kadr narodowych.