09.11.2019, 20:15
Mecz

Słodko-gorzki remis w Skopje

  • Magda Pluszewska
  • Tekst

  • Denis Dukovski
  • Foto

Bliżej nieokreślona mieszanina radości i rozczarowania z pewnością wypełnia serca tych, którzy oglądali dzisiejszy mecz w Skopje. Drużyna PGE VIVE Kielce zremisowała z HC Vardarem 28:28. Patrząc po przebiegu spotkania nie do końca wiadomo, czy to szczęście czy pech, bo parokrotnie przegrywaliśmy kilkoma bramkami, ale w końcówce raczej dominowaliśmy nad rywalami. O podziale punktów zadecydował głównie brak skuteczności w decydujących momentach pojedynku, ale i bardzo dobra postawa bramkarzy – w naszej drużynie Mateusza Korneckiego. Ze słodko-gorzkimi uczuciami opuszczamy Skopje i za tydzień walczymy o pełną pulę w Hali Legionów. W spotkaniu zabrakło Mateusza Jachlewskiego, Tomasza Gębali, Daniela Dujshebaeva i Arkadiusza Moryto. U gospodarzy nie wystąpili Siergiej Gorbok, Jose de Toledo, Dainis Kristopans i Christian Dissinger.

HC Vardar – PGE VIVE Kielce 28:28 (17:16)

HC Vardar: Kugis, Ghedbane, Kizikj – Stoilov 4, Kukulovski, Dmitrioski, Sikosek 2, Kristopans, Dissinger, Atman 3, Skube 7, Kalarash 3, Cupić 6, Dibirov 2, Shishkarev 1, Gorpishin

PGE VIVE Kielce: Wolff, Kornecki – Vujović, Karacić 3, A. Dujshebaev 5, Pehivan, Aginagalde 1, Janc 7, Lijewski, Jurkiewicz 1, Kulesh 4, Fernandez 6, Karalok 1

Pierwsza siódemka: Wolff – Jurkiewicz, Kulesh, Karacic, Karalok, A. Dujshebaev, Janc

 

To nie była łatwa przeprawa. Od samego początku rozgrzewki jasne było, że w hali Jane Sandanskiego każdy błąd zostanie momentalnie skarcony przez rywali i dopingujących ich kibiców, którzy wypełnili obiekt po brzegi. W kurtynie czarno-czerwonych barw była i jednak mała  żółta wysepka kielczan, którzy w kilkudziesięcioosobowym składzie dopingowali nasz zespół. Podopieczni Talanta Dujshebaeva musieli wykazać się stalowymi nerwami, gdy po pierwszych minutach gospodarze prowadzili 7:4. Nasz zespół potrzebował paru chwil, by dobrze wejść w mecz, bo początek zdecydowanie należał do ekipy z Macedonii. Moment przełamania przyszedł, gdy w dziesiątej minucie spotkania przy jednym z ataków Vardaru pomylił się Stas Skube. Arciom Karalok wyrwał Słoweńcowi piłkę i posłał ją do pustej bramki gospodarzy, ale niestety nie trafił. Na szczęście chwilę później powtórzyła się niemal identyczna sytuacja, z tym że tym razem to Igor Karacić rzucił piłkę przez całe boisko i zdobył bramkę na 5:7.

Po tym trafieniu nasz zespół na chwilę się zaciął. Przez kolejnych kilka minut nie zdobyliśmy bramki i po trafieniach Cupicia, Atmana i Kalarasha zrobiło się 10:5. Trener Talant Dujshebaev poprosił o czas, by nieco uspokoić drużynę i ustawić najbliższą akcję. Udało się – po zaledwie kilku sekundach ataku solidnym rzutem z dystansu Vlad Kulesh pokonał Artursa Kugisa. Gospodarze często ryzykowali w ofensywie, ściągając bramkarza przy grze w osłabieniu i było nam to na rękę, bo przy kolejnych takich próbach Blaz Janc zdobył dwa gole do pustej bramki – raz posyłając piłkę lobem przez całe boisko, a raz kończąc kontrę tuż przed polem bramkowym rywali. Szybko doszliśmy Vardar na 9:10 i tym razem to szkoleniowiec gospodarzy poprosił o czas.

Od tego momentu gra wyrównała się. Nasi rywale jakby w ogóle nie wyciągali wniosków z konsekwencji pozostawiania pustej bramki, wręcz przeciwnie, uskuteczniali grę siedmiu na sześciu, grając „na dwa koła”. Skutek? Blaz Janc w sumie czterokrotnie zdobywał w pierwszej połowie gole do pustej bramki. Dodając gola Igora Karacicia łącznie aż pięciokrotnie udało nam się pokonywać niepilnowane słupki. Po pierwszej połowie przegrywaliśmy jedną bramką, 16:17.

Na otwarciu drugiej części spotkania znów zanotowaliśmy spadek efektywności i po czterech minutach przegrywaliśmy 16:20. Gospodarze niemal cały czas grali obroną 5-1 z Timurem Dibirovem „na jedynce”. Na szczęście w ataku szybko powrócili do gry z pustą bramką, dzięki czemu po dziesięciu minutach na tablicę wyników powrócił remis 22:22, a w trzynastej, po kontrze Blaza Janca, któremu piłkę perfekcyjnie, między dwóch ścigających go obrońców, podał Mariusz Jurkiewicz, prowadziliśmy 23:22.

To był bardzo ważny moment spotkania, w którym trzeba było złapać wiatr w żagle. Niestety, przy kolejnej okazji Igor Karacić posłał z biodra piłkę prosto w nogi Khalify Ghedbane i pierwsza akcja odskoczenia rywalom spaliła na panewce. Szczęśliwie, także i nasz bramkarz, Mateusz Kornecki, który na początku drugiej połowy zastąpił Andreasa Wolffa, popisał się swoimi umiejętnościami, obronił rzut Pavla Atmana, a w kontrze Igor Karacić odegrał piłkę na skrzydło do Angela Fernandeza, który zdobył dla nas dwudzieste czwarte trafienie. Za chwilę Kornecki ponownie udanie interweniował, tym razem na Stasu Skube, a nasz skrzydłowy dał nam dwudziestą piątą bramkę.

Trener Vardaru poprosił o czas, ale nie przyniósł on spodziewanego efektu. Po powrocie na parkiet Timur Dibirov nie trafił w światło bramki Mateusza Korneckiego, a przy kolejnej akcji Rosjanin trafił prosto w niego. Nam niestety nie udał się rzut karny i przez dłuższą chwilę kibice mieli przerwę od oklaskiwania lub „ogwizdywania” goli. Czego nie zrobił Dibirov, zrobili jednak Ivan Cupić i Stas Skube, a w dodatku Ghedbane bronił rzut za rzutem kielczan. Dopiero za piłkę znów musiał złapać Angel Fernandez, który uratował nas od kolejnego remisu, dając na dziesięć minut przed końcem meczu wynik 26:24.

Końcówka spotkania była niezwykle zacięta. Wojna nerwów na parkiecie udzielała się kibicom, a przy każdej kolejnej akcji serce podchodziło do gardła. Niestety, gospodarze zdołali wyrównać, a w ostatnich zagrywkach piłka lądowała na lewym skrzydle, gdzie w tej części gry znajdował się Mariusz Jurkiewicz. Rozgrywający w bardzo trudnym położeniu nie zdołał pokonać bramkarza Vardaru. Mecz zakończył się remisem, 28:28, który po takim spotkaniu wydaje się najsprawiedliwszym możliwym wynikiem, choć obie drużyny miały dużo większe apetyty. Na nasze konto wędruje więc jeden punkt, a za tydzień Mistrzowie Polski zrobią wszystko, by w Kielcach nie dzielić się zdobyczą tak gościnnie jak Vardar.