05.11.2020, 18:00
News Wywiad

D. Bombac: Zrobiłbym to jeszcze raz!

  • Maciej Szarek
  • Tekst

  • Grzegorz Trzpil
  • Foto

Grzegorz Trzpil

Dean Bombac wraz ze swoją reprezentacją miał mierzyć się w czwartek z reprezentacją Polski. "Nie mogłem doczekać się meczów!" – mówi Słoweniec, który w obecnym sezonie występuje w pechowym MOL-Pick Szeged. "Ani jednego spotkania nie zagraliśmy w pełnym składzie" – przypomina Bombac, komentując trzy porażki swojej ekipy w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, w tym z Łomża Vive Kielce. Rozgrywający mówi także o "samych dobrych wspomnieniach z Kielc".

Reprezentacja Polski z zawodnikami Łomża Vive Kielce w składzie miała w czwartek w Celje rozpocząć eliminacje do Mistrzostw Europy 2022. Rywalem Słowenia z Deanem Bombacem na pokładzie. Spotkanie przełożono jednak na inny termin z powodu zakażeń w polskiej drużynie, w tym Tomasza Gębali. Europejska Federacja Piłki Ręcznej zmuszona była postąpić podobnie z kilkunastoma kolejnymi meczami.

Może wielu uważa inaczej, ale myślę, że był sens organizować te mecze. Sport musi trwać normalnie, nie można go znowu zamrozić, bo w tych czasach jest to jeden z niewielu sposobów, by pokazać, że możemy żyć normalnie. My, zawodnicy, po prostu chcemy grać, dlatego zawsze będziemy za tym, by robić wszystko, by mecze odbywały się normalnie. Ja dla przykładu miałem w klubie sześciotygodniową przerwę w treningach po zachorowaniu na Covid-19, bo takie są u nas przepisy. Licząc od marca... zagrałem sześć spotkań! Czyli mniej niż jedno na miesiąc i tak przez ponad pół roku. To szalone! Nie mogłem doczekać się więc tego zgrupowania i meczów. Nawet nie wiesz, jaki mam głód piłki ręcznej! Jeśli mówimy jednak o meczu z Polską, to nie ma co dyskutować, nie mogliśmy ryzykować – mówi były rozgrywający Łomża Vive Kielce, Dean Bombac.

Słoweniec sam zachorował we wrześniu na koronawirusa.

Na szczęście obyło się bez większych problemów. Jeden dzień byłem bardzo osłabiony, bez energii, bez życia. Ale będąc zupełnie szczerym, gdybym nie zrobił testów, pomyślałbym, że to po prostu gorszy dzień. Nie zgłosiłbym żadnych objawów, takie się przecież zdarzają. Chciałbym grać. Testy wykazały potem, że to był wirus. Teraz nie odczuwam jednak żadnych dalszych konsekwencji, czuję się silny, trenuję normalnie – uspokaja Słoweniec.

Z powodu choroby rozgrywający nie mógł jednak przyjechać wraz z Pickiem Szeged na mecz 2. kolejki Ligi Mistrzów. Jego koledzy ulegli ekipie Łomża Vive Kielce 23:26. Węgrzy w Lidze Mistrzów przegrali jak dotąd wszystkie trzy spotkania i zamykają tabelę "kieleckiej" grupy.

Myślę, że wciąż wszystko jest otwarte. Z grupy awansuje sześć zespołów, na pewno się tam znajdziemy. O Final4 i tak gralibyśmy z topowymi drużynami, bo myślę, że obecnie czołówkę tworzy 8-10 klubów, które są na bardzo podobnym poziomie. Na razie zagraliśmy trzy mecze, wszystkie przegraliśmy, szczęście w nieszczęściu jest takie, że wszystkie spotkania w osłabieniu graliśmy na wyjazdach. Gdy wrócimy do pełnego składu, grając w domu, znów będziemy bardzo mocni i mam nadzieję, że się odbijemy – wyjaśnia Bombac.

I kontynuuje – Nikt nie wie, jak by się potoczyły dotychczasowe mecze, gdybyśmy zagrali wszyscy. W Kielcach do zwycięstwa nie zabrakło chłopakom tak wiele! Nie mówię, że byśmy wygrali, bo tego się nigdy nie wie, ale byłoby inaczej. Poza tym, rywalizacja może się jeszcze zupełnie odwrócić. To, co przydarzyło się nam, może dotknąć każdy zespół. Co jeśli taka fala zakażeń będzie w Kielcach czy w Paryżu? I oni będą musieli grać, tak jak my musieliśmy. To dziwny sezon, wszystko się może jeszcze zdarzyć.

Playmaker spędził w Kielcach dwa sezony w latach 2016-2018, po czym wrócił do swojej dawnej drużyny, MOL-Pick Szeged.

Przejście do Kielc to był dobry ruch. Naprawdę. Zrobiłbym to jeszcze raz. Wiem jednak, że grając w Łomża Vive Kielce nie byłem na swoim poziomie, nie mogłem odnaleźć formy z Picku. Z Kielc mam jednak same dobre wspomnienia. Choćby o Talancie Dujshebaevie (trenerze Łomża Vive Kielce - przyp. red.), z którym utrzymuję kontakt do dziś. To świetny trener, ale jeszcze lepszy człowiek. Mam do niego ogromny szacunek. Podobnie do prezesa Servaasa, z którym rozstaliśmy się w dobrych relacjach. W zespole zawiązałem też kilka naprawdę fajnych znajomości – wspomina Słoweniec.

I zdradza, że w Szegedzie zawiązała się przyjaźń ponad podziałami kielecko-płockiej rywalizacji.

Na Węgrzech bardzo zaprzyjaźniłem się z Dimą Żytnikowem (byłym rozgrywającym Orlen Wisły Płock - przyp. red.)! Co ciekawe, kiedy jeszcze graliśmy przeciwko sobie w Polsce, uważałem go za bardzo aroganckiego. Tak przynajmniej wyglądał. Z tego, co wiem, on myślał o mnie tak samo. A kiedy spotkaliśmy się w Szegedzie, porozmawialiśmy dłużej kilka razy, okazało się, że świetnie się rozumiemy i zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi. Kocham tego faceta. Podróżujemy wspólnie z naszymi rodzinami –wyjaśnia Dean.

Słoweniec trafił w Kielcach na okres, w którym w naszej drużynie występowało jeszcze wielu graczy z Bałkanów. Ci zaś znani są z tego, że tworzą rodzinną atmosferę i trzymają się blisko razem.

Tak, wraz z resztą chłopaków z Bałkanów spędzaliśmy razem dużo czasu. Pamiętam, że wszyscy bardzo chcieliśmy mówić po polsku, czasem języki bałkańskie są podobne do polskiego, więc jak brakowało nam słowa… po prostu dodawaliśmy “sz” na koniec naszego. I tak powstawały nowe. Z “zadvor” (ze słoweńskiego "plac", "dziedziniec" - przyp. red.) robił się “zadvosz”, itd. To był taki bałkańsko-polski. Mistrzem był w tym Darko Djukić. Ci, którzy lepiej radzili sobie po polsku, Manuel Strlek czy Uros Zorman, umierali ze śmiechu – kończy, także cichocząc, "Deki".