23.12.2021, 09:54
Wywiad

T. Dujshebaev: Mistrzostwa po igrzyskach są najlepsze

  • Maciej Szarek
  • Tekst

  • Anna Benicewicz-Miazga
  • Foto

Trener Talant Dujshebaev przed świątecznym wylotem do Hiszpanii udzielił nam obszernego wywiadu. Jakie są ulubione świąteczne tradycje trenera? Dlaczego po Nowym Roku poleci na Islandię? Czemu styczniowe mistrzostwa Europy uważa za najciekawsze od lat? Co jest chore w obecnej piłce ręcznej? No i w końcu, czy jest zadowolony z pierwszej części sezonu w wykonaniu drużyny Łomża Vive Kielce?

Łomża Vive Kielce: W ubiegłym roku Święta spędzał Pan w Polsce, więc tym bardziej czekał Pan na tegoroczny wyjazd do Hiszpanii?

Talant Dujshebaev, trener Łomża Vive Kielce: Oczywiście! W zeszłym roku zatrzymał mnie koronawirus, więc teraz najważniejsze dla mnie jest to, że wszyscy jesteśmy zdrowi i możemy się spotkać w tym czasie. W Hiszpanii będziemy całą rodziną, razem z Danim i Alexem.

Jak wyglądają hiszpańskie Święta?

To przede wszystkim raj dla dzieci, które dostają u nas mnóstwo prezentów, bo i w Wigilię, i w Nowy Rok, i potem jeszcze na Święto Trzech Króli. Podczas tego ostatniego we wszystkich miastach odbywają się parady, pokazy i zabawy dla najmłodszych. Dorośli natomiast do Świąt podchodzą podobnie jak w Polsce, to znaczy jest to bardzo rodzinny czas. Podczas Wigilii na hiszpańskim stole jest wiele owoców morza oraz słodyczy, zwłaszcza turronów (rodzaj nugatu przyp. red.). Ciekawy zwyczaj mamy jeszcze w Sylwestra. Dwanaście sekund przed północą trzeba zjeść dwanaście winogron, jedno na sekundę. Jeśli komuś się to uda, będzie miał szczęście w nowym roku.

Choć drużyna Łomża Vive Kielce do gry wróci dopiero w lutym, po Świętach wcale nie będzie miał Pan za dużo wolnego. Ma Pan dużo planów, prawda?

Oj tak! Po pierwsze, już 4 stycznia jadę do Cuenki (miasto w Hiszpanii – przyp. red.), gdzie poprowadzę szkolenie Master Coach. To warunek, który co kilka lat musi spełnić każdy trener, by przedłużyć swoją licencję trenerską ze wszystkimi uprawnieniami. Tym razem dogadałem się z Hiszpańską Federacją Piłki Ręcznej, że w ramach szkolenia przygotuję indywidualne treningi dla młodych rozgrywających. Takie szkolenie zajmie dwa dni i zawiera część teoretyczną oraz praktyczną. Najpierw wygłoszę wykłady, objaśniające ogólny pomysł na treningi rozgrywających, a potem przejdziemy do właściwych ćwiczeń. Ja o wiele bardziej wolę uczyć w praktyce. To szkolenie zapewni mi przedłużenie licencji na kolejne cztery lata.

Ale to nie koniec Pana wycieczek.

Zgadza się, kolejna będzie Islandia. Kiedy podpisaliśmy kontrakt z Haukurem Thrastarsonem, obiecaliśmy byłemu klubowi Haukura (UMF Selfoss przyp. red.), że polecę do nich, poprowadzę tam treningi i pokażę ćwiczenia trenerom. W ubiegłym roku nie było to możliwe ze względu na pandemię, więc termin dogadaliśmy dopiero teraz. Polecę tam zaraz po szkoleniu Master Coach.

Islandia to niecodzienny kierunek. Cieszy się Pan na tę podróż?

Islandia to bardzo ciekawy kraj, pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl, to “inny”. Bo zamiast lasów i łąk mają tam góry, gejzery i wulkany. Oprócz tego ludzie interesują się piłką ręczną, która jest dość popularna. Muszę jednak przyznać, że choć bardzo lubię podróże, chętnie posiedziałbym jeszcze trochę w domu. Przez cały rok z drużyną mam ich na tyle dużo, że już wystarczy (śmiech)! Ale obowiązki to obowiązki.

Cuenca, Islandia, a przecież musi Pan szybko wrócić, bo 13 stycznia zaczynają się Mistrzostwa Europy na Węgrzech i Słowacji. Obejrzy Pan wszystkie mecze?   Jasne! Zwłaszcza teraz, z nowymi technologiami, kiedy mogę śledzić trzy a nawet cztery mecze na raz. Jeden w telewizorze, drugi w laptopie, trzeci na Ipadzie, a jeszcze mam wolny telefon (śmiech)!

Zawsze byłem takiej opinii, że najlepsze turnieje są właśnie po igrzyskach olimpijskich. Dlaczego? Bo można zobaczyć wiele nowych twarzy. Igrzyska to za każdym razem koniec cyklu dla wielu reprezentacji, przychodzą zmiany pokoleniowe, zawodnicy odchodzą na emeryturę. Oprócz tego pierwsze mistrzostwa Europy oraz mistrzostwa świata po igrzyskach nie dają nic w kontekście kwalifikacji na kolejne igrzyska, więc trenerzy chętniej dają szansę nowym graczom. Jako kibic bardzo lubię te turnieje.

Ale chyba nie jest Pan tylko kibicem w trakcie mistrzostw? Myślałem, że zamienia się Pan wówczas w rasowego skauta. Prezes Bertus Servaas zawsze śmieje się, że mistrzostwa to “targ zawodników”.

I tak to jest! Piłka ręczna to nie piłka nożna, nie mamy siatki skautów, którzy latają po Europie. Sami oglądamy wszystkie mistrzostwa od kategorii juniorskich, bo takie turnieje to najlepsza okazja do demonstracji siły zawodników. Po pierwsze, śledzę wtedy występy naszych obecnych graczy. Analizuję jakie mają role w zespole, jakie mają obciążenie. Potem mogę sprawdzić czy ci, których mamy na liście do potencjalnego transferu, faktycznie radzą sobie tak dobrze, jak byśmy chcieli. Na końcu przyglądam się wszystkim graczom, żeby może kogoś do tej listy dopisać. Tak samo, jeśli chodzi o nowe taktyki, zagrywki, nowinki technologiczne. Cieszę się, że ja na spokojnie, w domu na kanapie z kawą, a i tak mogę się czegoś nauczyć.

Jak pójdzie reprezentacji Polski?

Nie powiem nic nowego, jeśli powtórzę jak zawsze, że najważniejszy będzie pierwszy mecz z Austrią. Do drugiej rundy przechodzą po dwie drużyny z każdej grupy, więc mając pierwsze zwycięstwo na koncie, zespół będzie czuł się o wiele pewniej i będzie miał duże szanse na awans. Wiemy, w jakim miejscu jest reprezentacja Polski. Nie ma czym straszyć, ale jej siłą powinny być: kolektyw, zaangażowanie i jedność. Chłopaki muszą walczyć razem i grać odważnie, bo nie mają nic do stracenia. 

Na kim powinien oprzeć się ciężar gry?

W reprezentacji będzie czterech zawodników Łomża Vive Kielce (Arkadiusz Moryto, Mateusz Kornecki, Szymon Sićko oraz Michał Olejniczak przyp. red.), którzy mają doświadczenie w Lidze Mistrzów, grają na najwyższym poziomie, więc powinni być liderami drużyny razem z Michałem Daszkiem, Adamem Morawskim oraz Przemysławem Krajewskim z Orlen Wisły Płock. Oprócz tego w bardzo dobrej formie jest Kamil Syprzak z PSG. Mam nadzieję, że wszystko dobrze zafunkcjonuje. Szkoda tylko, że na mistrzostwa nie jedzie Tomek Gębala (kontuzja i operacja kolana – przyp. red.), ale najważniejsze, by był gotowy za rok, kiedy mistrzostwa świata będą w Polsce.

Komu będzie Pan kibicował?

Dla mnie numerem jeden zawsze jest Hiszpania, a potem zespoły, w których grają moi zawodnicy. Mocno będę trzymał kciuki także za Polskę, bo w pewien sposób czuję się częścią drużyny, skoro byłem jej selekcjonerem i znam prawie wszystkich zawodników.

Żeby jednak nie było za różowo, domyślam się, że podczas mistrzostw będzie miał Pan duszę na ramieniu, by żaden z naszych zawodników nie doznał kontuzji?

Nikt nie wie, w jakiej formie wrócą zawodnicy po mistrzostwach. Czy będą zdrowi? Jak będą zmęczeni? W jakim przyjadą stanie psychicznym? Najpierw zobaczmy jednak, kto faktycznie pojedzie na turniej.

Szkoda, że tak mówię, ale z mojego punktu widzenia najbardziej chciałbym, żeby wszyscy moi zawodnicy przegrali trzy mecze w grupie i już pod koniec stycznia byli w Kielcach! To oczywiście żart, ale tak to jest, kiedy wiem, że Dylan Nahi, Artsem Karalek czy wszyscy Polacy będą bardzo mocno eksploatowani. Nie wiemy, w jakim stanie wrócą, dlatego nikt nie wie, co będzie się działo w lutym, jaka będzie forma naszego zespołu. Poczekajmy też na efekty rehabilitacji Haukura, Tomka, Alexa czy Daniego. Wszystko, co powiemy dalej, będzie tylko gdybaniem.

Na Węgry i Słowację nie pojadą na pewno Alex Dujshebaev oraz Igor Karačić. Obaj w ostatnich miesiącach zmagali się z przewlekłymi kontuzjami, a nie było nawet chwili odpoczynku. To tylko pokazuje, że terminarz dla graczy jest zbyt napięty?

Co do Alexa, jeszcze przed igrzyskami były wątpliwości, czy powinien w nich zagrać. Do Tokio poleciał, zdobył medal, ale potem miał siedem tygodni regeneracji. Nikt nie wie, że oprócz kontuzji pachwiny w ostatnim czasie grał też z kontuzją kolana. W ostatnich meczach Alex nie mógł nawet zginać nogi! Nasi fizjoterapeuci pracowali nad nim codziennie i tylko dzięki ich pracy mógł w ogóle grać. Nie dziwi więc, że jego ostatnie mecze nie były najlepsze. To też tylko człowiek.

Taka sytuacja nie była jednak tylko w przypadku Alexa. Tomasz Gębala od końca października właściwie nie trenował z uwagi na ból w kolanie, uczestniczył tylko w meczach, a i tak pokazał bardzo wysoki poziom w obronie. Ze względu na kontuzje nie mogliśmy jednak wykorzystać go w ataku, w długiej zmianie czy ataku w drugie tempo. Kostki skręcili Branko Vujović oraz Dylan Nahi, ale obaj do końca chcieli pomóc drużynie, jak tylko się dało. Kontuzję miał też Nico Tournat, więc w kilku meczach mieliśmy tylko jednego obrotowego. Jedyne, co chciałbym powiedzieć wszystkim moim graczom i żeby wiedział to cały świat, to wielkie dziękuję, jesteście świetnymi ludźmi i wojownikami.

Wobec tego wrócę do poprzedniego pytania: terminarz dla graczy jest zbyt napięty?

Oczywiście. My, trenerzy, mówimy o tym od bardzo dawna. Dla nas jest jasne, że zawodników eksploatuje się zdecydowanie za dużo, jest za wiele meczów i turniejów. To jednak niepopularna opinia. Rozumiemy, jakie interesy za tym stoją i wiemy, że nie możemy nic z tym zrobić, dlatego skupiamy się, by jakoś sobie z tym poradzić. Stąd wiele rotacji w Łomża Vive Kielce. Wiem, że ktoś może to lubić, ktoś nie, ale to środek do celu, by drużyna była w jak najlepszej formie w najważniejszych momentach i osiągnęła nasze cele.

Pierwsze miejsce zarówno w Lidze Mistrzów, jak i PGNiG Superlidze, pozwala myśleć, że jesteśmy na dobrej drodze.

Zawsze mówię, że czas na prawdziwe oceny jest dopiero po zakończeniu sezonu. Na teraz mogę tylko potwierdzić, że tak, wszystko jest okej. Jestem pewien, że w wakacje każdy wziąłby w ciemno, że będziemy na koniec roku na pierwszym miejscu w grupie Ligi Mistrzów. Jestem bardzo zadowolony, że wciąż mamy na to duże szanse, ale musimy jeszcze przeanalizować zarówno mecze, gdzie zagraliśmy super, jak i te, gdzie poszło nam gorzej. Jest jeszcze wiele miejsca do poprawy.

Kalendarz gra na naszą korzyść?

Wszystkim zostały po cztery mecze, mamy po dwa punkty przewagi nad Barcą, PSG i Telekomem Veszprem. Każda z drużyn zagra jeszcze dwa spotkania w domu i dwa na wyjeździe. Barca i PSG mają bardzo dobry terminarz, bo mają Flensburg i Veszprem u siebie oraz wyjazdy do Zaporoża i Bukaresztu. Veszprem ma o wiele cięższe zadanie, bo Barcę i PSG na wyjeździe oraz nas i Porto w domu. My natomiast mamy trudne wyjazdy do Flensburga oraz Veszprem i domowe mecze z Dinamo Bukareszt oraz Motorem Zaporoże. Musimy zrobić wszystko, by w czterech meczach zdobyć sześć punktów, a wtedy będziemy pierwszymi w grupie.

Patrzy Pan już na ewentualną drabinkę, co będzie dalej?

(westchnienie) Niech mi Pan, proszę, powie, z którego miejsca będzie najlepsza drabinka: z pierwszego, gdzie może czekać na nas Flensburg w ćwierćfinale, jeśli będzie piąty w naszej grupie, a do tego czasu Niemcy wyleczą już wszystkie kontuzje? A może lepiej zająć drugie miejsce, też bezpośrednio awansować do ćwierćfinału, ale kto wtedy będzie w ćwierćfinale? Aalborg? A może Kiel? To może jednak lepiej trzecie miejsce, zagrać z Zagrzebiem lub Vardarem w Last16, ale wtedy w ćwierćfinale może być znowu Kiel, Pick Szeged, albo Montpellier? Do końca fazy grupowej jest jeszcze tyle meczów, że trudno kalkulować. My chcemy po prostu walczyć o zwycięstwo w grupie.

Po przegranym meczu w Porto (27:29) echem odbiła się Pana wypowiedź na temat systemu 7 na 6, który długimi fragmentami stosowali Portugalczycy. Dlaczego nie lubi Pan tej zagrywki? 

Powiedziałem, że mój zespół nigdy nie będzie grał 7 na 6 przez cały mecz, co nie znaczy, że nie wykorzystam tego w pojedynczych sytuacjach. Takie są przepisy, każdy ma prawo, by z nich skorzystać i nie krytykuję tych, którzy to robią. Nie podoba mi się sam przepis, bo długą grę 7 na 6 uważam za chorą dla piłki ręcznej. Gdy rywal to stosuje, nie można ustawić żadnej wysokiej, agresywnej, otwartej obrony. Ani 5-1, ani 3:3. A w ataku to nie piłka ręczna, tylko bim-bam, jeden do drugiego, aż w końcu będzie pozycja. To zabija dynamikę naszej dyscypliny.

Było o Lidze Mistrzów, zakończmy PGNiG Superligą. Mamy komplet trzynastu zwycięstw, ale po wygranym meczu z Orlen Wisłą Płock (27:26) euforii nie było.

Szkoda, że z Wisłą prowadziliśmy już pięcioma bramkami, wziąłem czas, była nasza piłka, ale ostatnie dziesięć minut przegraliśmy czterema golami. Trudno. Najważniejsze jednak dopiero przed nami. Rewanż? Najpierw dojedźmy do tego meczu w maju, wtedy będziemy mogli powiedzieć coś więcej. Nie wiemy w jakiej będziemy formie i w jakiej dyspozycji będzie Wisła. Do tego czasu mamy jeszcze dwanaście ligowych meczów i skupmy się na tym, żeby wygrać je wszystkie.