17.05.2022, 13:00
Wywiad

Marin Šego: Prosiłem Igora, by dał mi zagrać w Final4!

  • Maciej Szarek
  • Tekst

  • Patryk Ptak
  • Foto

Patryk_Ptak

Jeśli chcemy odwrócić wynik, w Kielcach musimy zagrać najlepszy mecz sezonu” – mówi Marin Šego z Montpellier HB przed rewanżowym spotkaniem ćwierćfinału Ligi Mistrzów przeciwko drużynie Łomża Vive Kielce (środa, 18 maja, o godz. 20.45).

W przekrojowej rozmowie „Szegi” analizuje przegrany mecz we Francji oraz odsłania kulisy swojego pobytu w Kielcach (w latach 2014-2016). Chorwacki bramkarz wspomina m.in. historię transferu z Orlen Wisły Płock, zwycięstwo w Lidze Mistrzów oraz współpracę ze Sławomirem Szmalem. „Do dziś pamiętam, gdzie karnego rzucał Gašper Marguč. Zwycięstwo w Champions League w 2016 roku to największy sukces w mojej karierze”.

Łomża Vive Kielce: Musisz się nam wytłumaczyć. W pierwszym ćwierćfinale Ligi Mistrzów odbijałeś co trzeci rzut drużyny Łomża Vive Kielce (14 interwencji na 43 rzuty). Skąd taka forma?

Marin Šego: Nie mogę powiedzieć, że kielczanie źle rzucali. To były dobre próby, ale moje obrony najwyraźniej były jeszcze lepsze (śmiech)! Na takie spotkania każdy przygotowuje się dwa razy mocniej, ale i tak nigdy nie masz pewności, że zagrasz dobry mecz. Cieszę się, że w ubiegły czwartek miałem swój dzień, ale kielczanie też mieli trochę szczęścia, bo kilka razy po moich interwencjach piłka wracała w ich ręce i rywale mieli szansę na łatwą dobitkę. Gdyby nie to, wynik mógłby być jeszcze bardziej wyrównany (Łomża Vive Kielce pokonała Montpellier HB 31:28 – przyp. red.).

Pomogła znajomość kilku kieleckich zawodników? Cztery razy powstrzymałeś swojego przyjaciela, Igora Karačicia.

To działa w obie strony. Ja wiem, gdzie Igor lubi rzucać, on wie, jakim jestem bramkarzem. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zagramy przeciwko sobie, żartowaliśmy na ten temat na ostatnim zgrupowaniu reprezentacji Chorwacji. Mówiłem mu: Igor, macie niesamowity zespół, świetnego trenera, wspaniałych kibiców, ale ja jestem już stary (Marin Šego ma 36 lat – przyp. red.)! W przyszłym roku przechodzę do Göppingen, tam nie będę walczył w Lidze Mistrzów. Daj mi jeszcze raz zagrać w Final4. Ty masz czas i na pewno znowu awansujesz! (śmiech)”

Po jednej z Twoich obron doszło do kontrowersji. Rzut z kontrataku Arkadiusza Moryto zatrzymałeś twarzą i temperatura na parkiecie zawrzała.

Arek rzucił bardzo mocno wprost w moją głowę. Ja w tej sytuacji w ogóle się nie ruszyłem, więc zapytałem sędziów, czy przypadkiem nie należy mu się czerwona kartka, jak przy rzucie karnym. Sędziowie odpowiedzieli, że nie, ale zaczęły się dyskusje między zawodnikami. Oczywiście wiem, że to był czysty przypadek i nie mam żadnych pretensji do Arka, bo to się zdarza i taka jest rola bramkarza, by bronić każdą częścią ciała. Otrzymałem przeprosiny i jest po sprawie.

Myślę jednak, że to dobra okazja, by powiedzieć, że przepisy dotyczące ochrony bramkarza powinny się zmienić. Kiedy zawodnik ma sytuację sam na sam, to rzuca w naszym kierunku z prędkością ponad 100 km/h. Może trafić w każde miejsce, ale jeśli celuje akurat obok głowy bramkarza, powinien liczyć się z konsekwencjami. My za każdym razem ryzykujemy złamaniem nosa lub wybiciem zębów. Jeśli bramkarz się nie ruszy, a dostanie w twarz z czystej pozycji rzucającego, powinna być czerwona kartka.

Co musi zrobić Montpellier, by odwrócić w Kielcach losy dwumeczu?

Musimy zagrać najlepszy mecz w sezonie. Łomża Vive Kielce ma jeden z najlepszych zespołów w Europie, bardzo szeroką i wyrównaną kadrę, więc jest bardzo trudnym rywalem. Kielczanie zasłużenie wygrali pierwszy mecz, bo prowadzili niemal od pierwszej do ostatniej minuty.

Cieszysz się na powrót do Hali Legionów?

Bardzo, bo wiem, że będzie wspaniała atmosfera i będę mógł spotkać się z kibicami! Pamiętam, że grałem już w Kielcach przeciwko moim byłym kolegom. Dwa lata temu przyjechałem razem z Montpellier i wygraliśmy (29:27 – przyp. red.). To był jednak mecz o zupełnie inną stawkę niż ten, który czeka nas w środę. Jestem szczęśliwy, że znowu będę mieć okazję, by zagrać w Hali Legionów, ale wolałbym, żeby nasze drużyny zmierzyły się w Final4, bo teraz awansuje tylko jedna (śmiech).

Opowiedz nam więcej o Montpellier HB. Co wyróżnia francuski klub?

To jedyny, jaki widziałem, w którym trener pracuje ponad 25 lat. Patrice Canayer jest w Montpellier zarówno trenerem, jak i dyrektorem sportowym (od 1994 roku – przyp. red.). Lubi dużo pracować, dzięki czemu nasza drużyna zawsze jest bardzo dobrze przygotowana fizycznie, ale mimo to największym problemem są kontuzje. Gram we Francji trzy lata i nie pamiętam choćby jednego meczu, w którym zagralibyśmy w pełnym składzie! Teraz kontuzjowani są Julien Bos oraz Yanis Lenne.

Powspominajmy trochę Twój czas w drużynie Łomża Vive Kielce w sezonach 2014/2015 oraz 2015/2016. Nie da się nie zacząć od zwycięstwa w Lidze Mistrzów.

To mój największy sportowy sukces, bez dwóch zdań. Już w pierwszym roku, kiedy grałem w Kielcach, awansowaliśmy do Kolonii, ale zajęliśmy trzecie miejsce. Rok później mieliśmy sezon doskonały, bo wygraliśmy wszystko, co się dało: Mistrzostwo Polski, Puchar Polski oraz Ligę Mistrzów. Taki sezon to marzenie każdego sportowca, a zdobycie Champions League to emocje nie do opisania.

Pamiętasz do dzisiaj, gdzie rzucał Gašper Marguč z Telekomu Veszprem w serii rzutów karnych finału Ligi Mistrzów? Obroniłeś tę „siódemkę”.

Oczywiście! Rzucał w moją lewą stronę, mocno, nieco w dół. To jego najlepszy rzut. Wiedziałem o tym i dlatego obroniłem (śmiech)!

marin_sego_final4-4

Co jeszcze zapamiętałeś z pobytu w Kielcach?

To tutaj urodził się mój najmłodszy syn. Oprócz tego wciąż mówię po polsku, co okazało się, że bardzo pomogło mi w życiu, bo niedawno założyłem swój biznes i wybudowałem hotel w Medziugorje, w moim rodzinnym mieście. Przyjeżdża do nas bardzo dużo Polaków, bo to miejsce znane jest z objawienia Matki Boskiej i często odbywają się tu pielgrzymki. Kiedy przyjeżdżają Polacy, są bardzo zaskoczeni, że ja i cała moja rodzina mówimy po polsku. Opowiadam im wtedy, że grałem u was w piłkę ręczną i świetnie się bawimy. Z tego miejsca zapraszam wszystkich serdecznie do Hotelu TAU w Medziugorje (Zobacz hotel Marina).

Pamiętasz historię transferu do Łomża Vive Kielce z Orlen Wisły Płock?

Jasne. Kiedy trafiłem z Zagrzebia do Płocka, od razu rozegrałem bardzo udany sezon. Wisła to bardzo dobry klub, dobrze żyło mi się też w mieście i szybko zostałem ulubieńcem kibiców. Wszystko szło świetnie, ale już wtedy zastanawiałem się, czy może kiedyś trafię do Kielc. W połowie mojego drugiego sezonu w Płocku faktycznie podpisałem kontrakt z drużyną Łomża Vive Kielce.

Jak przyjęli to kibice obu stron?

Płoccy fani byli na mnie trochę źli i nie było mi już tak wygodnie grać w Orlen Arenie. Często słyszałem z trybun niemiłe słowa, ale, co ciekawe, kiedy byłem na mieście, kibice podchodzili do mnie zupełnie inaczej. Mówili wtedy, że rozumieją, że taki jest sport i nie ma problemu, bo wiedzą, że idę do lepszego klubu, by dalej się rozwijać. W Kielcach natomiast kibice bardzo dobrze przyjęli mnie od samego początku. Chyba podobało im się, że wybrałem Kielce zamiast ich największego rywala (śmiech)!

Śledzisz płocko-kielecką rywalizację? Za niedługo obie drużyny rozegrają decydujący mecz o Mistrzostwo Polski.

Czasem tak, bo w obu klubach wciąż gra wielu moich przyjaciół. Myślę, że to będzie ciężki mecz, ale kielczanie na pewno mają lepszą drużynę. Problem w tym, że w sporcie nie zawsze wygrywa ten, kto jest silniejszy na papierze. Uważam jednak, że zespół z Kielc na tyle dobrze przygotuje się taktycznie i mentalnie, że wygra. Choć jak znam Świętą Wojnę, taktyka nie odgrywa w niej tak dużej roli, jak zaangażowanie.

Zagraniczni zawodnicy rozumieją znaczenie derbów?

Kiedy grałem w Płocku, a Denis Buntić w Kielcach, zawsze przed Świętą Wojną Bunta przychodził do mnie i mówił: Szegi, życzę ci dwudziestu obron, ale pamiętaj, że to my mamy wygrać!”.

Utrzymujesz kontakt z którymś z członków chorwackiej kolonii, jaką tworzyłeś w Kielcach razem Željko Musą, Manuelem Štrlekiem, Denisem Bunticiem oraz Ivanem Čupiciem?

Oczywiście! Zaprzyjaźniliśmy się na całe życie i z każdym z nich jestem w kontakcie. Manuel został ojcem chrzestnym mojego syna, który urodził się w Kielcach. Denis jest moim sąsiadem, bo mieszka 10 kilometrów od Medziugorje. Z Željko i Ivanem regularnie widzimy się na zgrupowaniach reprezentacji Chorwacji.

Wszyscy wiedzą, że jeśli w jednym klubie spotyka się wielu graczy z Bałkanów, dużo się dzieje. Niestety, większości historii nie mogę opowiedzieć (śmiech). Nasza grupa wraz z Urosem Zormanem najczęściej rozkręcała imprezę i puszczała bałkańską muzykę, ale pamiętam, że Grzegorz Tkaczyk, Karol Bielecki czy Piotr Chrapkowski zawsze dbali, by leciało też coś po polsku. Świetnie wspominam kielecką szatnię, bo nigdy nie było w niej bałaganu i wszyscy super współpracowali. Ze Sławomirem Szmalem, z którym tworzyłem bramkarski duet, sami często dogadywaliśmy się, kto dziś będzie bronił.

Na ile ważni są rodacy w zespole?

Kiedy przyszedłem do Montpellier, przez pierwsze dwa lata byłem jedynym zawodnikiem z Bałkanów i było mi bardzo ciężko. Chodzi o tak podstawowe rzeczy, jak wyjście na wspólną kawę albo na kolację z naszymi żonami i dziećmi. Pamiętajmy, że podróżujemy wraz z rodzinami i bardzo ważne jest dla nas, żeby one też były szczęśliwe. Trener Talant Dujshebaev doskonale to rozumie, bo sam był zawodnikiem. Zależy mu, żeby każdy czuł się w drużynie jak najlepiej. Pamiętam, że w Kielcach świętowaliśmy każde urodziny dzieci któregoś z nas i spotykaliśmy się właściwie codziennie. To był wyjątkowy czas.

Nie byłeś więc zazdrosny, że Filip Ivić zabrał Ci pracę? Nie dokończyłeś kontraktu w Kielcach nim zamienił Cię młodszy kolega.

Skąd! Takie jest życie sportowca. Z drużyną Łomża Vive Kielce podpisałem kontrakt na trzy lata, ale zagrałem dwa. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Bertus Servaas i powiedział, że podpisał kontrakt z Filipem, który jest dziesięć lat młodszy ode mnie i że chce postawić na niego w dłuższej perspektywie. Zapytał, czy jeśli znajdę dobrą ofertę, to czy możemy się dogadać, że rozważę wcześniejszy transfer. Akurat chwilę wcześniej dzwonił do mnie Pick Szeged, więc uznałem, że to bardzo dobra okazja. Mogłem przenieść się do bardzo dobrego klubu, ciągle grać w Lidze Mistrzów, a z Węgier było też bliżej do domu.

Jak Ci się grało w Segedynie?

Spędziłem tam niesamowite trzy lata. W sezonie 2017/2018 po dziesięciu latach przerwaliśmy ligową dominację Telekomu Veszprem, co było niesamowitym sukcesem dla Picku Szeged. Oprócz tego, w następnym roku zdobyliśmy Puchar Węgier.

A w Montpellier?

Podoba mi się, ale trzy lata we francuskiej lidze zdecydowanie wystarczą! To najsilniejsze rozgrywki, w jakich grałem. Nie da się ich porównać z ligą polską czy węgierską. Niestety, sprawia to także, że są najbardziej męczące. Mamy długie podróże, mecze rozgrywa się często o godzinie 21.00, więc potrzeba więcej czasu na odpoczynek. Czasem jest mi bardzo ciężko wytrzymać grę na trzech frontach oraz intensywne treningi.

Stąd transfer do Frisch Auf Göppingen, gdzie będziesz występował od przyszłego sezonu?

Bundesliga zawsze była moim marzeniem. Powiedziałem sobie kiedyś, że nie chcę kończyć kariery zanim w niej nie zagram. Pomyślałem więc, że to być może ostatnia okazja, a w klubie z Göppingen występuje wielu moich znajomych. Co więcej, bardzo blisko będę mieć do Stuttgartu, gdzie mam dużą rodzinę. Chcę także, żeby moje dzieci nauczyły się kolejnego języka, bo uważam, że to je bardzo rozwija.

A potem już tylko plaża i hotel w Medziugorje?

Zobaczymy (śmiech)!