28.09.2019, 21:50
News Mecz

Portugalska droga przez mękę

  • Magda Pluszewska
  • Tekst

  • Tomasz Fąfara
  • Foto

Tomasz Fąfara

W meczu 3. kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów przegraliśmy na wyjeźcie z FC Porto Sofarma 30:33. Kielczanie źle rozpoczęli mecz, mając duże problemy w ataku pozycyjnym oraz na linii siódmego metra, gdzie dopiero za piątym razem udało im się pokonać bramkarza gospodarzy. W drugiej połowie podopieczni Talanta Dujshebaeva podjęli próbę walki o odwrócenie losów meczu, ale popełniali zbyt wiele błędów, m. in. wykorzystując jedynie trzy z dziewięciu rzutów karnych. W spotkaniu nie wystąpili Mateusz Jachleski, Tomasz Gębala, Branko Vujović i Daniel Dujshebaev.

 

FC Porto Sofarma – PGE VIVE Kielce 33:30 (15:12)

PGE VIVE: Wolff (1-60 min, 7/38), Kornecki (na jedneego karnego, 0/1) - Jurkiewicz 3, Fernandez, Kulesh 2, Pehlivan 1, Karacić 4, A. Dujshebaev 6, Lijewski, Janc 7, Moryto 3, Karalok 2, Guillo, Aginagalde 2

FC Porto Sofarma: Quintana (1-60 min , 14/41), Bauer (na jednego karnego, 0/1), – Branquinho 1, Fernandes, Gomes, Blanco 2, Magalhaes 1 – Silva 1, Martins 2, Mbangue 3, Hernandez 5, Areia 7, Alvarez 4, Borges 3, Salina 4

Pierwsza siódemka: Wolff – Janc, A. Dujshebaev, Karacic, Kulesh, Jurkiewicz, Karalok

STATYSTYKI

 

Jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić, na lewym skrzydle rozpoczął Mariusz Jurkiewicz. Niecałe dwie minuty musieliśmy czekać na pierwsze trafienie rozgrywającego-skrzydłowego. Kaczka pięknie wykorzystał odrobinę więcej miejsca na kole rywali i szybko zdobył bramkę na 2:0, podwyższając prowadzenie kielczan, zapoczątkowane przez skuteczną akcję Vlada Kulesha. Chwilę później fantastyczną interwencją popisał się Andreas Wolff, który nogą wyłapał piłkę rzuconą w jego kierunku podczas rzutu karnego. Bardzo dobrze w tych pierwszych minutach spisywał się też bramkarz gospodarzy, Alfredo Quintana, któremu udało się powstrzymać kilka prób kielczan, m. in. rzuty karne Arka Moryto i Igora Karacicia.

Zawodnicy Porto prezentowali się lepiej niż żółto-biało-niebiescy. Twarda obrona 6-0 przynosiła efekty, choć w zasadzie nie dużo lepsze niż nasza defensywa 5-1, bo podopieczni Magnusa Anderssona też nie szaleli w ataku. Po dziesięciu minutach prowadzili 4:2, ale po trzynastu tablica wyników wskazywała już remis, 4:4. Sporo było błędów z obu stron, a bramki padały – można by rzec – sporadycznie. Przy takim tempie nie zapowiadało się na to, by któraś z drużyn do przerwy zdobyła więcej niż dziesięć goli.

Po kwadransie grę przejęła druga zmiana – na środku rozegrania pozostał Igor Karacić, po lewej stronie Uladzislau Kulesh, a dołączyli do nich Angel Fernandez, Krzysztof Lijewski, Julen Aginagalde i Arkadiusz Moryto (wcześniej wszedł tylko na rzut karny). Tyły wciąż zabezpieczał Andi Wolff, Vlada do obrony zmieniał Romaric Guillo, a rolę "wolnego elektrona" na „jedynce” po Blazu Jancu przejął Angel Fernandez. Jakość gry w ataku jednak nie zmieniła się za bardzo, kielczanie ewidentnie mieli problemy z celnością lub po prostu pecha, bo nie raz piłka mijała światło bramki o milimetry. Przy trzecim rzucie karnym na linii siedmiu metrów ustawił się Julen Aginagalde, ale i on nie poradził sobie ze stojącym naprzeciw Alfredo Quintaną. Tymczasem gospodarze mozolnie, ale jednak, poprawiali rezultat i po dwudziestu minutach gry prowadzili 8:6.

Na ostatnie kilka minut pierwszej połowy na lewej połówce pojawił się Doruk Pehlivan, na środku natomiast Igora Karacicia zastąpił Alex Dujshebaev. Turecki rozgrywający szybko zdobył swoje pierwsze trafienie w tym meczu, ale było to jedno z nielicznych pozytywnych wydarzeń tego spotkania. Za chwilę, w czwartym pojedynku na linii siedmiu metrów znów lepszy okazał się niesamowity Quintana (próbował znów Arek Moryto) i dopiero za piątym razem bramkarza Porto przechytrzył Blaz Janc. Gra w ataku pozycyjnym kielczan jednak w ogóle się nie kleiła i przy skuteczności 55%, po trzydziestu minutach przegrywaliśmy 12:15.

Źle zaczęła się druga połowa. Opóźniony lot, zmiana trasy, zagubione bagaże – Mistrzom Polski chyba dały się we znaki przygody podczas podróży do Porto, bo w tym spotkaniu byli ewidentnie rozbici. W zaledwie kilka sekund gospodarze przeprowadzili skuteczny atak, podwyższając prowadzenie do 16:12, a Blaz Janc nie wykorzystał rzutu karnego. W tym elemencie było już 5:1 dla Quintany. W grze kielczan bardzo brakowało solidnej obrony, z której można by wyprowadzać najskuteczniejszą broń – kontratak. W tej części gry trener Dujshebaev postawił na wariant 6-0, ale gospodarze i tak dość łatwo znajdowali sobie miejsce na kole i zdobywali kolejne trafienia.

Wreszcie, po niemal kwadransie coś drgnęło. Blaz Janc dwa razy z rzędu pokonał Quintanę i zbliżyliśmy się do rywali na 21:23. Rzut karny wykorzystał Igor Karacić, w ataku pomylił się Angel Hernandez Zulueta, a w kontrze odpowiedział Alex Dujshebaev. Przegrywaliśmy już tylko 24:25. Igor wykorzystał kolejną „siódemkę”, tym razem pokonując Thomasa Bauera. Niesłychanie ważną i widowiskową interwencję odnotował Andi Wolff, stopą zawieszoną gdzieś na wysokości swojej głowy powstrzymując kontrę rywali. Niestety, za chwilę znów zaczęliśmy popełniać błędy, a Portugalczycy wrócili na właściwe tory i na siedem minut przed końcem spotkania ponownie prowadzili czterema bramkami, 29:25.

W ostatnich minutach kielczanie jeszcze próbowali dokonać ostatniego heroicznego zrywu. Na półtorej minuty przed końcem meczu przegrywaliśmy tylko dwoma trafieniami, 30:32. Teraz albo nigdy! Gospodarze stracili piłkę w ataku, a nasz zespół pomknął do kontry. W pierwsze tempo nic nie wyszło, w drugie… to my straciliśmy piłkę, a że graliśmy bez bramkarza, to rywale przypieczętowali zwycięstwo rzutem między puste słupki. Wyjazdowy mecz z FC Porto Sofarma przegraliśmy więc 30:33.