28.05.2007, 09:29

Frajerska porażka VIVE

Vive przegrało
Vive przegrało Puchar Polski w nieprawdopodobnych okolicznościach. Na zdjęciu Patryk Kuchczyński (z lewej) i Artur Niedzielski. (Ł. Zarzycki)

- Tyle lat zajmuję się piłką ręczna, ale jeszcze nie widziałem tak głupio rozegranej końcówki meczu - kręcił z niedowierzaniem głową były trener kieleckiego zespołu Edward Strząbała. Trudno taką porażkę nazwać inaczej niż frajerską.

Dwie minuty przed końcem meczu kibice zaczęli świętować, część z nich zaczęła się przygotowywać do wejścia na parkiet i fetowania zdobycia przez kielczan Pucharu Polski.

Po serii błędów Wisły i kontratakach kończonych przez Mateusza Jachlewskiego i Patryka Kuchczyńskiego Vive prowadziło 31:26, a ponieważ pierwszy mecz przegrało tylko dwiema bramkami (33:35), w tym momencie puchar należał do gospodarzy.

 


 

* Pożegnano Maćka i Michała
Po meczu oficjalnie pożegnano Macieja Stęczniewskiego i Michała Jureckiego. Stęczniewski wyjeżdża do Niemiec, gdzie wraz z Tomaszem Tłuczyńskim będzie grał w drugoligowym TSV Hannower-Burgdorf (razem z wicemistrzem świata Tomaszem Tłuczyńskim). Jurecki będzie zawodnikiem pierwszoligowego niemieckiego HSV Hamburg. Za tego drugiego nowy klub będzie musiał zapłacić Vive około 100 tysięcy euro.

KOSZMAR Z ULICY BOCZNEJ
To, co stało się potem, było wręcz nieprawdopodobne. To był jakiś najczarniejszy z czarnych koszmarów. Wisła atakowała na całym boisku. Kielczanie chcieli efektownie dobić przeciwnika, a zaczęli popełniać głupotę za głupotą. O ile przestrzelenie karnego przez Jachlewskiego można wybaczyć, to bezsensowną "wrzutkę” Michała Jureckiego czy dwie w juniorski sposób "posiane” piłki już nie.

Efekt był nie do uwierzenia, w niewiele ponad minutę Wisła zdobyła cztery bramki - kolejno Damian Wleklak, Adam Twardo, Rafał Kuptel i Zoran Radojević!
Temu wszystkiemu biernie przyglądał się Aleksander Litowski. Dopiero gdy 7 sekund przed końcem gola na 31:30 rzucił Radojević, szkoleniowiec poprosił o przerwę. O minutę za późno. Bo co ona mogła dać? Tylko naradę nad rozegraniem ostatniej akcji, z której trzeba było zdobyć bramkę.

Ten ostatni atak zakończył się rzutem wolnym 1,3 sekundy przed końcową syreną. Vive wycofało bramkarza, a płocczanie mieli tylko czterech zawodników w polu (karę dwóch minut miał Radojević, a czerwoną kartkę za faul taktyczny zobaczył Adam Twardo). Mimo to zdołali na tyle utrudnić rzut Jureckiemu, że Wichary bez problemu odbił piłkę. - Zostaliśmy upokorzeni. We własnej hali i to przez największego wroga - kibice Vive klęli na czym świat stoi.


 

* Nowy trener w tym tygodniu
W tym tygodniu będzie znane nazwisko trenera, który poprowadzi Vive w przyszłym sezonie. Jest trzech kandydatów. Wśród nich nadal jest Aleksander Litowski, ale po sobotnim meczu jego "akcje” bardzo spadły.

SPUSZCZONE GŁOWY
Kilka minut później na specjalnie przygotowaną platformę-podium weszli ze spuszczonymi głowami zawodnicy Vive, a potem "nafciarze” odebrali Puchar Polski i świętowali razem ze swoimi kibicami. Że byli zaskoczeni sukcesem, świadczy to, że dopiero wtedy jeden z ich kibiców wbiegł do hali z kupionym przed chwilą szampanem.

- Człowieku, jeszcze czegoś takiego nie widziałeś! Mieli puchar "w kieszeni”, oddali go nam! - krzyczał pod szatnią do telefonu Alosza Szyczkow.

Sobotni mecz od początku nie układał się w taki sposób, żeby któraś z drużyn mogła być pewna swego. Wisła obrała bardzo niewygodny dla kielczan system obronny, atakując rozgrywających gospodarzy kilkanaście metrów przed bramką. Trener gości Bogdan Zajączkowski zaskoczył również ustawieniem Damiana Wleklaka, który grał jako "wolny elektron”, raz z jednej, raz z drugiej strony rozegrania. Na te manewry Vive nie mogło znaleźć recepty i popularny "Zdechły”, żegnający się tym meczem z Wisłą (wyjeżdża do austriackiego HC Hard), raz za razem pokonywał kieleckich bramkarzy.

W 15 minucie gospodarze odskoczyli wprawdzie na trzy bramki (8:5), ale kolejnych pięć goli zdobyli "nafciarze”. Końcówka tej części gry znów należała do zespołu z Kielc. Dobre interwencje grającego ostatni mecz w Vive Macieja Stęczniewskiego i skuteczne rzuty jego kolegów dały czterobramkowe prowadzenie.
Kibice liczyli, że po przerwie jeszcze zostanie ono powiększone, lecz Wisła walczyła dalej. Wprawdzie w 34 minucie na 19:14 rzucił Mateusz Jachlewski, ale płocczanie przez kilkanaście kolejnych minut ograniczyli błędy do minimum, cierpliwie odrabiając straty. W 47 minucie, po golu Tomasza Palucha goście już wygrywali 24:23. Zapowiadała się ciekawa końcówka meczu, ale nikt nie spodziewał się, że będą aż takie emocje.


 

Paweł Kotwica