Trudny początek i piękny powrót do gry - Lwy pokonane!
Magda Pluszewska
fot. Patryk Ptak
W meczu 2. kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów wygraliśmy z Rhein-Neckar Löwen 35:32! Po fatalnym początku, w którym przegrywaliśmy 2:7, kielczanie w fantastyczny sposób odrobili stratę i po wielkich emocjach pokonali niemiecki zespół! Ekipa Mistrzów Polski już do kolejnego spotkania musiała przystąpić osłabiona, w zaledwie trzynastoosobowym składzie, bez Mariusza Jurkiewicza, Uladzislaua Kulesha, Bartłomieja Bisa i Marko Mamicia.
PGE VIVE Kielce – Rhein-Neckar Löwen 35:32 (17:17)
PGE VIVE Kielce: Ivić, Cupara – Jurecki 3, A. Dujshebaev 5, Aginagalde 4, Jachlewski 3, Janc 3, Lijewski 4, Moryto 1, Cindrić 5, Fernandez 2, D. Dujshebaev 2, Karalok 3
Rhein Neckar Löwen: Appelgren, Palicka – Schmid 8, Lipovina, Sigurdsson 5, Radivojevic 1, Tollbring 1, Abutovic, Mensah Larsen 2, Fäth, Groetzki 1, Taleski, Guardiola Villaplana 2, Petersson 8, Nielsen 3, Kohlbacher 1
Pierwsza siódemka: Cupara – Janc, Dujshebaev, Cindrić, Jurecki, Karalok, Jachlewski
Dość nerwowo ze strony kielczan zaczęło się to spotkanie. Po kilku minutach Lwy prowadziły 7:2. Szybko na ławkę kar został odesłany Michał Jurecki. Pierwsze trafienie dla gospodarzy zdobył debiutant w żółto-biało-niebieskich barwach, Luka Cindrić, już podczas pierwszej akcji swojej ekipy. Później jednak bramkę zaczarował Mikael Appelgren. Szwed bronił przede wszystkim rzuty karne, których na samym początku zmarnowaliśmy aż dwa. W ataku gości brylowali Andy Szmid i Alexander Petersson, którzy zdobyli w sumie sześć z siedmiu pierwszych goli swojej ekipy.
Grę kielczan ożywił Mateusz Jachlewski, któremu udało się przeprowadzić dwa skuteczne kontrataki. Powoli łapaliśmy kontakt z rywalem, jednak wciąż szło nam to opornie, a Lwy za to zbyt szybko zdobywały kolejne trafienia. Po kwadransie, po kilku skutecznych akcjach i wreszcie poprawnie wyegzekwowanym rzucie karnym przegrywaliśmy już tylko 8:11.
Coś wreszcie drgnęło w zespole PGE VIVE! Bardzo ważny sygnał dały naszej drużynie dwie skuteczne interwencje Vladimira Cupary! Bramkarz najpierw zablokował rzut z ataku pozycyjnego Lwów, a za chwilę niemal w połowie boiska przechwycił ich wyrzut do kontry. Trener gości, Nikolaj Jacobsen zmuszony został do wzięcia czasu, bo jego podopieczni prowadzili już tylko 12:10.
Nie przyniosło to dobrych skutków, bo po powrocie na parkiet Krzysztof Lijewski i Arkadiusz Moryto doprowadzili do remisu, a tym razem to Vladimir Cupara zaczarował swoją bramkę, w którą nie trafiali zawodnicy z Mannheim. Udało się to dopiero Gedeonowi Guardioli, ale Hiszpan przechwycił podanie kielczan, po czym pomknął przez całe boisko w kierunku Vlada Cupary, z którym stanął oko w oko w sytuacji sam na sam, więc nasz bramkarz miał niewielkie szanse na obronę tego rzutu.
To, co działo się w końcówce pierwszej partii, co wrażliwszych widzów mogło przyprawić o zawał serca. Ławka kielczan buzowała od emocji, które udzielały się naszym zawodnikom z każdą kolejną akcją. Na pierwsze prowadzenie w tym meczu (15:14) wyprowadził nas wreszcie Daniel Dujshebaev! Rozgrywający zdobył dwie widowiskowe bramki z rzędu. Ostatnie momenty przed przerwą upłynęły pod znakiem wymiany cios za cios i po trzydziestu minutach na tablicy wyników widniał ciężko wypracowany remis 17:17.
Nie mogliśmy lepiej zacząć drugiej połowy! Trzy trafienia z rzędu dla Kielc zdobyli kolejno Alex Dujshebaev, Blaz Janc i Mateusz Jachlewski, przy czym wciąż trwają badania nad tym, jakim cudem w wąskiej szczelinie między prawym ramieniem Appelgrena a słupkiem, w rzucie ze skrzydła zdołał zmieścić piłkę Siwy. Niestety dość szybko Lwy odrobiły stratę i od remisu 21:21 zacięta gra rozpoczęła się na nowo.
Lwy, w charakterystyczny dla siebie sposób, atakowali siedmiu na sześciu w polu, grając na dwóch obrotowych, Jespera Nielsena i Gedeona Guardiolę. Mikael Appelgren akcja za akcją zbiegał więc do ławki, gdzie zastępował go na placu gry Patrick Groetzki. Taktyka ta przynosiła rezultaty, bo Lwy wyszły na dwubramkowe prowadzenie i po siedemnastu minutach prowadziły 27:25.
W końcówce zaczęło się robić naprawdę gorąco, a zwycięstwo coraz bardziej nam odjeżdżało. Gdy na dziewięć minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego rywale zdołali odskoczyć nam na trzy bramki i prowadzili już 30:27, Talant Dujshebaev poprosił o czas. Lepszego momentu nie mógł wybrać! Cokolwiek powiedział zawodnikom podczas przerwy – zadziałało! W błyskawicznym tempie, za sprawą Luki Cindricia, Arcioma Karaloka, Alexa Dujshebaeva i fantastycznej postawy Vladimira Cupary, dogoniliśmy Lwy na 30:30! Wtedy „one man show” zaserwował kibicom Krzysztof Lijewski! Zawodnik sam wykradł piłkę rywalom, po czym rzucając się z poświęceniem na parkiet, zdobył gola do pustej bramki niemal z połowy boiska!
Prowadziliśmy 31:30, a hałas w Hali Legionów roznosił ściany obiektu i bębenki kibiców zgromadzonych na trybunach! Kolejne trafienie dołożył Alex, a za moment, by uspokoić rosnące emocje, o kolejny czas poprosił trener Dujshebaev. Trzy i pół minuty do końca i dwa trafienia przewagi!
Sytuacja zdawała się być stabilna i przy konsekwentne, opanowanej grze kielczanom nie powinno było nic się stać. Goście zresztą sami dokładali swoją cegiełkę, gubiąc się w ataku i prezentując nam piłki. Ostatecznie, ku uciesze publiczności, pokonaliśmy Rhein-Neckar Löwen 35:32, zdobywając pierwsze punkty w tym sezonie Ligi Mistrzów.